proti - to be online
Strona korzysta z plików cookies

Forsowanie Odry we wspomnieniach płk. Leona Bodnara

Autor: Danuta Bodnar
Kategoria:
Data dodania: 06.09.2023

„Przed nami Odra szarą wodą płynie, stoi na brzegu pograniczny słup …”

 

Do Siekierek w tym roku wybraliśmy się dopiero w ostatnią sobotę kwietnia z powodu późnej Wielkanocy (właściwa na obchody rocznicowe pierwsza sobota po 16 kwietnia wypadała akurat w święta), ale przygotowania trwały już od wielu tygodni. Ponieważ było ciepło i wilgotno, to  już w połowie miesiąca zieleń buchnęła ze wszystkich stron. Tuż przed naszą wizytą w Siekierkach zakwitły bzy, kasztanowce, a rzepakowe pola rozsłoneczniły najbardziej nawet zacienione miejsca. Przez szyby autokaru, podziwialiśmy niezwykłą urodę Zachodniego Pomorza – naszej Małej Ojczyzny. Patrząc zaś na pogodne twarze naszych kombatantów, nietrudno było zgadnąć, że dumni są z siebie. To oni wszak walczyli o tę piękną ziemię. A poza tym - kiedy tak wiosna czaruje swoją urodą, jak tu się nie cieszyć, że się to wszystko widzi, że się żyje po prostu?!

Chociaż pewnie trochę zmęczeni, bo za nimi już uroczystości w Chlebowie, Gryfinie, Chojnie (no i jazda do Starych Łysogórek), nie dali tego po sobie poznać. Kiedy wreszcie wysiedli z autokaru na zielone od bujnej trawy nadodrzańskie łęgi i z widoczną ulgą rozprostowali nieco zesztywniałe kości, na ich twarzach pokazało się – nie po raz pierwszy dzisiaj – niekłamane wzruszenie. Skąpany teraz w południowym słońcu, rozśpiewany z racji licznego ptasiego sąsiedztwa, starannie uporządkowany cmentarz prezentował się pięknie i dostojnie; rzędy białych krzyży, charakterystyczny pomnik i kwiatowe rabatki a nad tym wszystkim młodziutka zieleń drzew, krzewów i ogromny parasol błękitnego nieba. Wokół mnóstwo ludzi – dzieci, młodzież, dorośli, seniorzy. Oczy wszystkich „niewojskowych” zwracały się jednak ku kombatantom. Smutna refleksja, że każdego roku jest ich coraz mniej, była chyba wspólną myślą większości tych, co  na uroczystości rocznicowe przybyli.

Wśród kombatantów z naszej szczecińskiej grupy dziś pierwsze skrzypce grali ci, którzy 69 lat temu przeprawiali się na drugi brzeg Odry, tj.: płk Leon Bodnar, płk Jan Kazimierz Szyszkowski i mjr Tadeusz Chłopicki. Żaden z nich nie odpoczywał podczas tego wyjazdu. Mjr Chłopicki przyjechał do Starych Łysogórek w autokarze razem z uczniami Gimnazjum nr 6 ze Szczecina, w drodze opowiadając im swoje niezwykłe, wojenne przeżycia. Z kolei płk Szyszkowski swoim wystąpieniem przywitał zebranych na siekierkowskim cmentarzu, dziękując za pamięć i  kultywowanie obchodów  kolejnych rocznic. Jego wystąpienie miało charakter nieco statystyczny, wiele było w nim cyfr i liczb, ale jakże wymownych. Wbrew pozorom liczby wcale nie są beznamiętne. Kryje się w nich mnóstwo emocji.
Płk Bodnar natomiast - jak zwykle -  zaczął swoją wizytę w Łysogórkach od zapalenia zniczy na grobach dwóch żołnierzy z jego plutonu, którzy spoczęli na tutejszym cmentarzu. Tam właśnie wypatrzyła go ekipa TVP ze Szczecina i poprosiła o wywiad. Jedno z pytań dziennikarki brzmiało:

- Co pan czuł, kiedy ogłoszono koniec wojny?

Płk Bodnar zamyślił się i długo nie odpowiadał. Potem – jakby lekko zmieszany – rzekł:

- Co czułem? To była istna plątanina myśli. Przede wszystkim było żal, że tylu kolegów nie doczekało tej chwili. Dobrze byłoby cieszyć się razem z nimi. Wielu z nich zostało w Kołobrzegu, wielu tutaj i bardzo wielu po drugiej stronie Odry w miasteczku Wriezen. Szkoda.

 

Zainspirowana tym fragmentem wywiadu i niezaspokojona w swojej ciekawości postanowiłam dopytać płk. Bodnara nie o fakty historyczne, bo te każdy zainteresowany znajdzie bez trudu w książkach, kronikach, na historycznych mapach, lecz o odczucia bardzo młodego człowieka będącego w bojowym marszu już od tak dawna. Zadałam pułkownikowi cztery pytania:

- Do Gozdowic  - na miejsce przeprawy przez Odrę - ruszyliście z Wartkowa. Jaki to był marsz? Co czuliście idąc? Co zajmowało Wasze myśli? Baliście się? I oto co usłyszałam:

„To był niezwykle trudny marsz. Z Wartkowa  - najpierw w kierunku Gryfic -  wyruszyliśmy 7 kwietnia. Było niebezpiecznie. Wiedzieliśmy dobrze, dokąd zmierzamy, ale mało kto z nas miał pojęcie o tym, jak wygląda ta Odra, przez którą mieliśmy się wkrótce przeprawić.  Czy jest na przykład podobna do Wisły? Czy forsowanie będzie trudne? Ilu z nas wyjdzie cało z tej opresji? Takie pytania nurtowały nie tylko nas – „starych”. Byli przecież wśród nas nowo wcieleni żołnierze bez żadnego doświadczenia, dlatego dowódcy oddali ich pod opiekę zahartowanym już w bojach wojakom. Ci mniej lub bardziej cierpliwie odpowiadali na pytania, uczyli młodych zasad natarcia, pokonywania przeszkód wodnych i na przykład tego, jak zachować się w czasie nalotu. Ekwipunek każdego z nas miał swoją konkretną wagę, a z każdym kolejnym kilometrem stawał się coraz cięższy. Zmęczenie dawało się we znaki wszystkim – i tym doświadczonym żołnierzom, i tym „zielonym” jeszcze. Maszerowaliśmy przecież nie po utartych szlakach, lecz po bezdrożach, po lasach i na dodatek wyłącznie nocą. Dano nam na tę okoliczność wyraźne wytyczne; nie wolno wychodzić z szeregu bez zezwolenia (a jeśli już to tylko w prawą stronę), należało zadbać o stopy i owijać je starannie suchymi onucami, nie wolno było pić niezbadanej wody w czasie marszu., itp. Tylko jak pamiętać o tych „przykazaniach”, kiedy dokucza przenikliwy ziąb, w żołądku burczy z głodu a senność zamyka powieki?! Niektórzy nie dawali rady i po prostu zasypiali w marszu.  Średnio każdej nocy pokonywaliśmy ponad trzydzieści kilometrów. Z pełnym ekwipunkiem. To naprawdę dużo. I chociaż w dzień można było trochę odpocząć, to z jedzeniem cały czas było krucho. A my byliśmy młodzi i mieliśmy zdrowe apetyty. Kiedy więc wreszcie przyjeżdżało zaopatrzenie z ciepłym posiłkiem, rzucaliśmy się na jedzenie jak głodne wilki. Bardzo smacznie spało się potem nawet na wilgotnej, gołej ziemi. Niektórych wręcz nie można było dobudzić przed wymarszem.

No i początek kwietnia też nie był taki jak teraz  – słoneczny, zielony i ukwiecony. Kiedy rankiem 13 kwietnia dotarliśmy do Gozdowic, było zimno, pochmurno, niedawno padało… Po tych deszczach Odra rozlała się szeroko, utrudniając i tak już bardzo skomplikowaną operację bojową. Nie było ani chwili czasu na odpoczynek. Mieliśmy napięty grafik. Przede wszystkim należało się okopać a potem podkreślić i zasygnalizować wyraźnie, że granica jest nasza. Przed południem więc  I. i II. kompania fizylierów wykonała graniczny słup i pomalowała go farbą zabraną jeszcze z Kołobrzegu. Potem wkopaliśmy go w okolicy Czelina. To był bardzo wzruszający i podniosły moment. Było przemówienie dowódcy,  hymn i rota ... Wiem, że potem ten słup został zniszczony, ale pamiątkowa fotografia i wspomnienia w naszych sercach zostały. Następnego dnia tj. 14 kwietnia wieczorem przeprawialiśmy się na drugi brzeg Odry. Dwie amfibie pchały promy z ludźmi i sprzętem, a wszystko pod siarczystym artyleryjskim ostrzałem. Pociski i miny rozrywające się na rzece wzbijały w górę potężne słupy wody, przez które nic nie było widać. Ta woda potem razem z pociskami spadała na nas jak niezwykła, ognista ulewa. Łodzie kołysały się na powstałych od wybuchów wysokich falach jak podczas sztormu na morzu. Wszyscy chyba pragnęliśmy wtedy znaleźć się jak najszybciej na drugim brzegu, choć przecież nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka.

Czy się bałem? Nie, nie bałem się. Ani przedtem, ani podczas przeprawy. Nie myślałem o tym, że mogę zginąć, zostać ranny … Na takie myśli nie było czasu. Zresztą, co by to zmieniło? Czy miałbym mieć do kogoś żal, kogoś obwiniać? Nikt mnie przecież do wojska nie wcielił siłą. Sam wybrałem sobie taką właśnie, żołnierską dolę. ”

napisała i spisała wspomnienia - Danuta Bodnar

 

                                                                03.05.2014 r.