Forsowanie Odry we wspomnieniach płk. Leona Bodnara
„Przed nami Odra szarą wodą płynie, stoi na brzegu pograniczny słup …”
Do
Siekierek w tym roku wybraliśmy się dopiero w ostatnią sobotę kwietnia z powodu
późnej Wielkanocy (właściwa na obchody rocznicowe pierwsza sobota po 16 kwietnia
wypadała akurat w święta), ale przygotowania trwały już od wielu tygodni. Ponieważ było ciepło
i wilgotno, to już w połowie miesiąca zieleń buchnęła ze wszystkich stron. Tuż przed naszą wizytą
w Siekierkach zakwitły bzy, kasztanowce, a rzepakowe pola rozsłoneczniły najbardziej
nawet zacienione miejsca. Przez szyby autokaru, podziwialiśmy niezwykłą urodę Zachodniego
Pomorza – naszej Małej Ojczyzny. Patrząc zaś na pogodne twarze naszych kombatantów, nietrudno było zgadnąć, że dumni są z
siebie. To oni wszak walczyli o tę piękną ziemię. A poza tym - kiedy tak wiosna
czaruje swoją urodą, jak tu się nie cieszyć, że się to wszystko widzi, że się
żyje po prostu?!
Chociaż
pewnie trochę zmęczeni, bo za nimi już uroczystości w Chlebowie, Gryfinie,
Chojnie (no i jazda do Starych Łysogórek), nie dali tego po sobie poznać. Kiedy
wreszcie wysiedli z autokaru na zielone od bujnej trawy nadodrzańskie łęgi i z widoczną ulgą rozprostowali
nieco zesztywniałe kości, na ich twarzach pokazało się – nie po raz pierwszy
dzisiaj – niekłamane wzruszenie. Skąpany teraz w południowym słońcu, rozśpiewany z racji licznego ptasiego sąsiedztwa, starannie
uporządkowany cmentarz prezentował się pięknie i dostojnie; rzędy białych
krzyży, charakterystyczny pomnik i kwiatowe rabatki a nad tym wszystkim młodziutka
zieleń drzew, krzewów i ogromny parasol błękitnego nieba. Wokół mnóstwo ludzi –
dzieci, młodzież, dorośli, seniorzy. Oczy wszystkich „niewojskowych” zwracały
się jednak ku kombatantom. Smutna refleksja, że każdego roku jest ich coraz
mniej, była chyba wspólną myślą większości tych, co na uroczystości rocznicowe przybyli.
Wśród
kombatantów z naszej szczecińskiej grupy dziś pierwsze skrzypce grali ci,
którzy 69 lat temu przeprawiali się na drugi brzeg Odry, tj.: płk Leon Bodnar,
płk Jan Kazimierz Szyszkowski i mjr Tadeusz Chłopicki. Żaden z nich nie odpoczywał podczas tego wyjazdu. Mjr
Chłopicki przyjechał do Starych Łysogórek w autokarze razem z uczniami Gimnazjum nr 6 ze Szczecina,
w drodze opowiadając im swoje niezwykłe, wojenne przeżycia. Z kolei płk
Szyszkowski swoim wystąpieniem przywitał zebranych na siekierkowskim cmentarzu,
dziękując za pamięć i kultywowanie
obchodów kolejnych rocznic. Jego
wystąpienie miało charakter nieco statystyczny, wiele było w nim cyfr i liczb,
ale jakże wymownych. Wbrew pozorom liczby wcale nie są beznamiętne. Kryje się w
nich mnóstwo emocji.
Płk Bodnar natomiast - jak zwykle - zaczął swoją wizytę w Łysogórkach od zapalenia
zniczy na grobach dwóch żołnierzy z jego plutonu, którzy spoczęli na tutejszym
cmentarzu. Tam właśnie wypatrzyła go ekipa TVP ze Szczecina i poprosiła o
wywiad. Jedno z pytań dziennikarki brzmiało:
- Co pan czuł, kiedy ogłoszono
koniec wojny?
Płk Bodnar zamyślił się i
długo nie odpowiadał. Potem – jakby lekko zmieszany – rzekł:
- Co czułem? To była istna plątanina myśli. Przede wszystkim było żal, że tylu kolegów nie doczekało tej chwili. Dobrze byłoby cieszyć się razem z nimi. Wielu z nich zostało w Kołobrzegu, wielu tutaj i bardzo wielu po drugiej stronie Odry w miasteczku Wriezen. Szkoda.
Zainspirowana
tym fragmentem wywiadu i niezaspokojona w swojej ciekawości postanowiłam dopytać
płk. Bodnara nie o fakty historyczne, bo te każdy zainteresowany znajdzie bez
trudu w książkach, kronikach, na historycznych mapach, lecz o odczucia bardzo młodego
człowieka będącego w bojowym marszu już od tak dawna. Zadałam pułkownikowi cztery
pytania:
- Do Gozdowic - na miejsce przeprawy przez Odrę - ruszyliście z Wartkowa. Jaki to był marsz? Co czuliście idąc? Co zajmowało Wasze myśli? Baliście się? I oto co usłyszałam:
„To był niezwykle trudny marsz. Z Wartkowa - najpierw w kierunku Gryfic - wyruszyliśmy 7 kwietnia. Było niebezpiecznie. Wiedzieliśmy dobrze, dokąd zmierzamy, ale mało
kto z nas miał pojęcie o tym, jak wygląda ta Odra, przez którą mieliśmy się wkrótce
przeprawić. Czy jest na przykład podobna
do Wisły? Czy forsowanie będzie trudne? Ilu z nas wyjdzie cało z tej opresji?
Takie pytania nurtowały nie tylko nas – „starych”. Byli przecież wśród nas nowo
wcieleni żołnierze bez żadnego doświadczenia, dlatego dowódcy oddali ich pod
opiekę zahartowanym już w bojach wojakom. Ci mniej lub bardziej cierpliwie
odpowiadali na pytania, uczyli młodych zasad natarcia, pokonywania przeszkód
wodnych i na przykład tego, jak zachować się w czasie nalotu. Ekwipunek każdego
z nas miał swoją konkretną wagę, a z każdym kolejnym kilometrem stawał się coraz cięższy. Zmęczenie dawało się
we znaki wszystkim – i tym doświadczonym żołnierzom, i tym „zielonym” jeszcze. Maszerowaliśmy
przecież nie po utartych szlakach, lecz po bezdrożach, po lasach i na dodatek wyłącznie
nocą. Dano nam na tę okoliczność wyraźne wytyczne; nie wolno wychodzić z
szeregu bez zezwolenia (a jeśli już to tylko w prawą stronę), należało zadbać o
stopy i owijać je starannie suchymi onucami, nie wolno było pić niezbadanej
wody w czasie marszu., itp. Tylko jak pamiętać o tych „przykazaniach”, kiedy
dokucza przenikliwy ziąb, w żołądku burczy z głodu a senność zamyka powieki?! Niektórzy nie dawali rady i po prostu zasypiali w
marszu. Średnio każdej nocy
pokonywaliśmy ponad trzydzieści kilometrów. Z pełnym ekwipunkiem. To naprawdę
dużo. I chociaż w dzień można było trochę odpocząć, to z jedzeniem cały czas było
krucho. A my byliśmy młodzi i mieliśmy zdrowe apetyty. Kiedy więc wreszcie
przyjeżdżało zaopatrzenie z ciepłym posiłkiem, rzucaliśmy się na jedzenie jak
głodne wilki. Bardzo smacznie spało się potem nawet na wilgotnej, gołej ziemi. Niektórych
wręcz nie można było dobudzić przed wymarszem.
No i początek kwietnia też nie był
taki jak teraz – słoneczny, zielony i
ukwiecony. Kiedy rankiem 13 kwietnia dotarliśmy do Gozdowic, było zimno, pochmurno,
niedawno padało… Po tych deszczach Odra rozlała się szeroko, utrudniając i tak
już bardzo skomplikowaną operację bojową. Nie było ani chwili czasu na
odpoczynek. Mieliśmy napięty grafik. Przede wszystkim należało się okopać a
potem podkreślić i zasygnalizować wyraźnie, że granica jest nasza. Przed
południem więc I. i II. kompania
fizylierów wykonała graniczny słup i pomalowała go farbą zabraną jeszcze z
Kołobrzegu. Potem wkopaliśmy go w okolicy Czelina. To był bardzo wzruszający i
podniosły moment. Było przemówienie dowódcy, hymn i rota ... Wiem, że potem ten słup został
zniszczony, ale pamiątkowa fotografia i wspomnienia w naszych sercach zostały. Następnego dnia tj. 14 kwietnia
wieczorem przeprawialiśmy się na drugi brzeg Odry. Dwie amfibie pchały promy z
ludźmi i sprzętem, a wszystko pod siarczystym artyleryjskim ostrzałem. Pociski i miny rozrywające
się na rzece wzbijały w górę potężne słupy wody, przez które nic nie było
widać. Ta woda potem razem z pociskami spadała na nas jak niezwykła, ognista ulewa. Łodzie kołysały się na
powstałych od wybuchów wysokich falach jak podczas sztormu na morzu. Wszyscy chyba
pragnęliśmy wtedy znaleźć się jak najszybciej na drugim brzegu, choć przecież
nie wiedzieliśmy, co nas tam czeka.
Czy się bałem? Nie, nie bałem się. Ani
przedtem, ani podczas przeprawy. Nie myślałem o tym, że mogę zginąć, zostać
ranny … Na takie myśli nie było czasu. Zresztą, co by to zmieniło? Czy miałbym
mieć do kogoś żal, kogoś obwiniać? Nikt mnie przecież do wojska nie wcielił
siłą. Sam wybrałem sobie taką właśnie, żołnierską dolę. ”
napisała i spisała wspomnienia - Danuta Bodnar
03.05.2014 r.